Skrzypek Józek Kasiak mówił mi: „Teraz nastała dzika amerykańska muzyka, ludzie nie mają pojęcia o tańcu, tylko się kiwają, a poza tym co to za muzykanci, jak im prąd wyłączyć, to nic nie zagrają, wtedy zobaczymy, kto lepszy”.
Pamiętam, jak pierwszy raz byłem u niego w 1980 roku – gdy weszliśmy na podwórko, Józef Kasiak siedział samotnie pod domem i grał. Był rozgoryczony, że nie docenia się jego starodawnej muzyki. Żalił się, że jego gra przeszkadza żonie, która każe mu grać na dworze. Nagrody, które później zdobył na festiwalach folklorystycznych, zmieniły stosunek do niego.
Śpiew od skrzypiec z płyty “Śpiewy, gwizdy, krzyki”
Mało grał na weselach, może kilka razy, głównie – dla własnej przyjemności. Choć miał duże ambicje grania publicznego, grał zbyt archaicznie i tancerze skarżyli się, że „ciężko po nim tańczyć”.
Oberek ciągły z płyty “Kajocy. Wokół Kędzierskich”
Kiedy zapytałem Józefa Kasiaka, po co muzykanci czarowali, popatrzył na mnie zdziwiony: „Jak to po co? Żeby się wywyższyć. Za to im w karczmie stawiano wódkę i zapraszano na wesela, mogli więcej zarobić”. Z jego relacji wynika, że muzykanci „najwięksi spece od czarnej magii” mieli tajemnicze książki, które czytali o północy i z nich czerpali wiedzę o „gusłach”. Kiedy czytali, złe siły otaczały cały dom tak, że nikt nie mógł do niego podejść (jeżeli ktoś próbował, to odrywały się ze strzechy kawałki słomy i leciały jak pociski w kierunku intruza). Taki muzykant mógł przyjąć zamówienia z kilku wesel i grać na nich jednocześnie.
Józef Kasiak w latach ’80 był laureatem Złotej Baszty podczas Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu.